Discussion:
Gdzie zaczynaliście i na czym?
(Wiadomość utworzona zbyt dawno temu. Odpowiedź niemożliwa.)
Marian Jana¶
2007-03-28 17:26:39 UTC
Permalink
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht? Jak
wszystko było dla was obce i jak nie wiedzieliście jak się na tym jachcie
zachować. Właśnie dostałem kwietniowe "Żagle" a w nich artykuł pt. "Z dala od
zgiełku". W artykule opisane jest Jezioro Dominickie niedaleko Leszna gdzie po
raz pierwszy byłem na jachcie. Kolega z pracy miał sklejkowy jacht
typu "Silueta". Nie wiem czy tak to się pisze ale tak to zapamiętałem. Jacht
miał nieco ponad 5 m długośći. Wykonany był w stylu jachtu morskiego mimo, że
było to maleństwo. Miał chyba bardziej dla bajeru kosz dziobowy i rufowy. Miał
dwie kabiny jak w niektórych konstrukcjach Zbigniewa Milewskiego. W kabinie
rufowej można było najwyżej zmieścić skrzynkę piwa. W przedniej kabinie była
tylko płaska podłoga na której można było rozłożyć materace dmuchane. O
karimatach się chyba wtedy nie słyszało. Jacht miał nazwę "Mistral" niebieskie
burty, ścianki kabin machoniowe. Pamiętam kiedy popłynęliśmy w najdalszą
zachodnią część jeziora. To ta zatoczka po lewej stronie rysunku u dołu. Jak
stanęliśmy na kotwicy to widać było linę biegnącą do zagrzebanej w dnie
kotwicy taka była przejrzystość wody. Staliśmy na kotwicy w takim miejscu
gdzie nie było widać pozostałej części jeziora. Brakowało tylko palm na brzegu
a byłoby tak jak w jakimś atolu na egzotycznych wyspach. Wtedy to pierszy raz
usłyszałem tajemnicze wyrażenia "bom", "rufa" i inne które teraz są dla
żeglarzy codziennością. Przy tych wymienionych zorientowałem się, że należy
uważać na głowę. W drodze powrotnej do przystani kiedy doszliśmy na resztkach
wiatru dowiedziałem się, że jacht ma "bulbkil" i musi zdrowo przywiać, żeby
szybciej płynął. Spaliśmy wtedy w kilka osób w domku na terenie ośrodka.
Kolejny sezon spędziłem urlop na rejsie na Mazurach. Zakład pracy miał
dwa "Beryle" i wtedy przyznanie takiego rejsu było zamienne z przyznaniem
wczasów z FWP. Oczywiście byłem tylko załogą. Mimo to w pierwszym mazurskim
rejsie udało nam się opłynąć Śniardwy dookoła. W kolejnym roku znowu rejs
na "Berylach" a w kolejnym trzecim już jako sternik jachtowy. Egzamin zdawałem
na tym właśnie Jeziorze Dominickim u kapitana Jerzego Mikulskiego o którym
było kiedyś napisane w "Szkwale". Z artykułu dowiedziałem się, że szkolił tu
także kapitan Krzysztof Baranowski. A Mazury nie były tak zatłoczone i z...
jak dzisiaj. Ech to były czasy;-)))

Pozdrawiam Marian Janaś
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
WOMAX
2007-03-28 18:03:59 UTC
Permalink
Ech to były czasy;-)))
Post by Marian Jana¶
Pozdrawiam Marian Janaś
Moja przygoda i nauka żeglowania ma swój początek w 1959r w 39 WDH w
Warszawie. Kilka lat temu już o tym pisałem więc pominę szczegóły. Pierwszy
raz pod żaglami płynąłem szalupą noszącą nazwę "Barkas". To były czasy gdy
na Nidzkim w lipcu były jedynie żagle naszej drużyny. Mieliśmy do dyspozycji
6 łódek żaglowych.
Pozdrawiam
Wojtek Zachwatowicz
Andrzej Remiszewski
2007-03-28 18:05:09 UTC
Permalink
Użytkownik "Marian Janaś" napisał > > .....typu "Silueta". Nie wiem czy tak
to się pisze ale tak to zapamiętałem.
Zapewne był to typ Silhouette :)
A ja zaczynałem na zatoce, na jachcie Yacht Klubu Polski "Grumphy" (dawno
juz nie istnieje), kosza nie było, zreszta nie było zadnego relingu - to nie
w tamtych czasach.
Krzysztof Baranowski
2007-03-28 18:05:50 UTC
Permalink
Nie szkoliłem na Jeziorze Dominickim, ale obok Jurka Mikulskiego na
zatoczce Odry przy śluzie we Wrocławiu, gdzie mieścił się AZS. Byłem bardzo
dumny z tego, że jeszcze w szkole, a już jestem po imieniu z panami
profesorami i adiunktami pobliskiej Politechniki, a co więcej - mogę im
pokazać jak się poprawnie wybiera szot foka.
Niestety, moje pierwsze podejście do mojego pierwszego jachtu, który
nazywał się "Zielona Gęś" spalił niejaki Ludomir Mączka, który uznał że
jestem za młody (14 lat) by się wybierać na prawdziwy rejs w górę Odry.
Długo czekałem na rewanż, bo Ludek był moim egzaminatorem na sternika
morskiego, ale kiedy dołączył do wyprawy na "Śmiałym" (kiedy już obaj
bylismy kapitanami) załatwiłem sobie u kapitana B.K.Kowalskiego
dwutygodniowe wakacje z kambuza wskazując na Ludka jako swojego
zmiennika... To wystarczyło, by dać mi pełne zadośćuczynienie.
Tak w ludzkich emocjach pisze się historia. Żałuję, że już razem nie
pożeglujemy.

pozdrawiam

krzysztof baranowski
Marian Jana¶
2007-03-28 18:45:02 UTC
Permalink
Krzysztof Baranowski napisał
Post by Krzysztof Baranowski
Nie szkoliłem na Jeziorze Dominickim, ale obok Jurka Mikulskiego na
zatoczce Odry przy śluzie we Wrocławiu, gdzie mieścił się AZS.
No to artykuł mija się nieco z prawdą
Post by Krzysztof Baranowski
Niestety, moje pierwsze podejście do mojego pierwszego jachtu, który
nazywał się "Zielona Gęś" spalił niejaki Ludomir Mączka, który uznał że
jestem za młody (14 lat) by się wybierać na prawdziwy rejs w górę Odry.
Ja już nie byłem taki młody prze całe dziesięciolecie jeździłem na urlopy w
góry zazwyczaj w Tatry, ale też w Beskidy, Pieniny i Bieszczady. I po tym
pierwszym razie na Jeziorze Dominickim. Ech;))
Z tamtych czasów pamiętem rejs Omegą z przystani PTTK nad Odrą kiedy to
wykorzystując wsteczny prąd między ostrogami dotarliśmy pagajując nad Bajkał.
Byliśmy wtedy jedynymi ludźmi nad Bajkałem. Spaliśmy w namiocie. Na drugi
dzień dotarła do nas motorówka która w drodze powrotnej wzięła nas na hol.
Na Bajkał popłynąłem też w swój próbny rejs swoim jachtem w 1995 roku. Wtedy
nad Bajkałem były tłumy ludzi i pełno ognisk wokoło. Z różnych zakątków
dochodziły pieśni w stylu "Góralu czy ci nia żal" Jak zostaliśmy na
poniedziełek to w okolicy zapadła głucha cisza.

Pozdrawiam Marian Janaś
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Jacek Guzowski
2007-03-29 14:32:58 UTC
Permalink
Post by Krzysztof Baranowski
Nie szkoliłem na Jeziorze Dominickim, ale obok Jurka Mikulskiego na
zatoczce Odry przy śluzie we Wrocławiu, gdzie mieścił się AZS. Byłem bardzo
dumny z tego, że jeszcze w szkole, a już jestem po imieniu z panami
profesorami i adiunktami pobliskiej Politechniki, a co więcej - mogę im
pokazać jak się poprawnie wybiera szot foka.
Niestety, moje pierwsze podejście do mojego pierwszego jachtu, który
nazywał się "Zielona Gęś" spalił niejaki Ludomir Mączka, który uznał że
jestem za młody (14 lat) by się wybierać na prawdziwy rejs w górę Odry.
Długo czekałem na rewanż, bo Ludek był moim egzaminatorem na sternika
morskiego, ale kiedy dołączył do wyprawy na "Śmiałym" (kiedy już obaj
bylismy kapitanami) załatwiłem sobie u kapitana B.K.Kowalskiego
dwutygodniowe wakacje z kambuza wskazując na Ludka jako swojego
zmiennika... To wystarczyło, by dać mi pełne zadośćuczynienie.
Tak w ludzkich emocjach pisze się historia. Żałuję, że już razem nie
pożeglujemy.
pozdrawiam
krzysztof baranowski
Świat jest mały.
Zaczynałem w 1969 r na zatoczce odrzańskkiej kolo Politechniki Wrocławskiej
na "L"-ce o(konst. Aleksandrowicza) o nazwie "Ladaco" należącej do KŻ "Grot"
Politechniki Wrocławskiej.

Rejs Krzysztofa na Polonezie śledziłem z nosem przylepionym do gablotki
szkolnej w II LO we Wroclawiu. Pracowicie nanosilismy kolejne kreski i
choragiewki na mapce świata wiszacej w gablocie w korytarzu przy gabiecie
dyr. Bińczak, obok zdjęcia Krzysztofa ( abolwenta tegoż LO), na którym
trzyma w zębach kawałek grubej liny ...... ;-) . Jakby poszukac , to
pewnie by się to zdjęcie ( pocztówka) znalazło w którejś z Jego książek .

Jurek Mikulski prowadził mój pierwszy rejs morski w 1977 r, podczas którego
przeprowadził bardzo poważny egzamin na PU :-).

Doskonale pamiętam Silhouetę "Mistral" na jeziorze Dominickim.., o której
pisze M.Janaś.
Była jedną z 3 łódek kabinowych na jeziorze. Drugą był Rabler z PTTK, a
trzecią wspomniana wyżej L-ka - Ladaco.

Zatoczka o której pisze M. Janaś nazywaliśmy Zatoką Bambry ( nie wiem
dlaczego tak)..
Woda była krystalicznie czysta, lasy zielone i puste... Życie na jeziorze
koncentrowało sie w Ośrodku PTTK gdzie rządził bosman Bolek ( a wcześniej
Marcel).... Jak na lata 70-te Ośrodek dysponował ogromna ilościa sprzetu -
kilkanaście "Piratów" i Omeg .. Były chyba 2 Fajfy ( 505), Hornet i FD
(Flying Dutchman), Rambler, DZ-ty .. Po jeziorze snul sie również prywatny
Punt (chyba P-20)...

A skoro jesteśmy przy wspomnieniach, ciekaw jestem, czy grupe czytają
uczestnicy kursu na st.j. w ośrodku AZS w Wilkasach w 1977 r. Byłem tam
najmłodszym instruktorem. Kurs specjalnie efektywny nie był, ponieważ 99%
kursantów oblało, ale za to towarzysko nie miał sobie równych. W domku
campingowym "Moby Dick", gdzie ulokowano kadrę odbywaly się niezapomniane
koncerty szantowe na 4 gitary i chór mieszany dochodzący momentami do 30
osób ;-)....
Wiem, że cześć uczestników tego wydarzenia żeglarsko-kulturalnego zaraz
potem rozpoczeła, podobnie jak ja, przygodę z morzem... Miło by było coś o
nich usłyszeć..

pozdrawiam
Jacek Guzowski
Marian Jana¶
2007-03-30 08:23:31 UTC
Permalink
Jacek Guzowski napisał
Jurek Mikulski  prowadził mój pierwszy rejs morski w 1977 r, podczas którego
przeprowadził bardzo poważny egzamin na PU :-).
Podejrzewam, że ten rejs odbyłeś na jachcie "s/y Bolko" "Ametyście" albo "King
Ametyście" konstrukcji Zb.Milewskiego. Jeżeli tak to później coś dorzucę.
Podejrzewam też, że mogłeś znać Władka Kacz.... jeżeli znałes takiego Władka
to później możemy uściślić o kogo dokładnie chodzi i też coś do tego dorzucę
Zatoczka o której pisze M. Janaś nazywaliśmy Zatoką Bambry ( nie wiem
dlaczego tak)..
Woda była krystalicznie czysta, lasy zielone i puste...
Później z poważniejszych źródeł dowiedziałem się, że w tym miejscu jest obszar
źródliskowy jeziora i całego wypływającego z Jeziora Dominickiego szlaku
wodnego. Do dzisiaj mam przed oczami zagrzebaną w żółtym piaszczystym dnie
kotwicę i biegnącą do niej linę. Nigdy więcej nie byłem w tej zatoczce.
Zajrzałem na strony internetowe podane w artykule w "Żaglach" i tak sobie
myślę, że może w którymś roku na początku sezonu zawiozę tam swoją łódkę tylko
po to żeby popłynąć do tej zatoczki.
Życie na jeziorze
koncentrowało sie w Ośrodku PTTK gdzie rządził bosman Bolek ( a wcześniej
Marcel)...
Przed egzaminem na sternika przyjechaliśmy w kilka osób potrenować zwroty i
różne podejścia na omegach. Omega którą mieliśmy pływać miała chyba uszkodzoną
jedną wantę. Bosman Bolek powiedział jak chcecie pływać to sobie
zaszplajsujcie. Cóż trza się było wziąć do roboty nie było wyjścia

Pozdrawiam Marian Janaś
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Ela Wo³oszyñska
2007-03-28 19:47:19 UTC
Permalink
Moja pierwsza przygoda z żaglami to 1996 r. i Siekierniak - binduga nad
jeziorem Bełdany. Dość długo to miejsce stanowiło siedzibę jednej z obecnie
dość znanych firm szkolących żeglarzy :-) To był klimat! Spało się w
namiotach, codziennie wieczorem śpiewało szanty przy ognisku - nie było po
kursie żeglarza, który nie znałby szant :-) Gotowało się w wielkich kotłach,
jedzenie przygotowywała wymienna wachta kambuzowa, a do najbliższego
prysznica szło się przez ciemny las ;-) A jak komuś nie chciało się chodzić
to ciepła woda była po prawej stronie pomostu, zimna - po lewej ;-)
Siekierniak wspomniają do tej pory wszyscy jego wychowankowie i bywalcy. I
kiedy odwiedzamy go w czasie rejsów po Mazurach, to zawsze pozostaje jakiś
sentyment.

A moim pierwszym jachtem była zielona, drewniana Omega z PTTK'u, na której
po zarefowaniu trzeba było leżeć, bo bom latał na wysokości burty :-) Ech...
To były piękne czasy.

pozdrawiam
Ela Wołoszyńska
Marian Jana¶
2007-03-29 13:39:02 UTC
Permalink
Ela Wołoszyńska napisała
Post by Ela Wo³oszyñska
Moja pierwsza przygoda z żaglami to 1996 r. i Siekierniak - binduga nad
jeziorem Bełdany. Dość długo to miejsce stanowiło siedzibę jednej z obecnie
dość znanych firm szkolących żeglarzy :-) To był klimat! Spało się w
namiotach, codziennie wieczorem śpiewało szanty przy ognisku -
Znajomość meteorologii wykorzystywałem do tego żeby wieczorem ocenic czy
będzie padało w nocy czy nie. Jak doszedłem do wniosku, że nie będzie to
spałem w kokpicie pod gwiazdami. Raz postanowiłem się przespać przy
dogasającym ogisku właśnie na Bełdanach. Rano lekki wiaterek i krótka fala
nim wywołana spowodowała kołysanie jachtem. Koleżanka która z resztą załogi
spała w jachcie wyskoczyła na pokład nie wiedząc co się dzieje. Na pokrytym
rosą pokładzie wpadła w poślizg i wylądowała za burtą. No i ja z mojego
miejsca mogłem to wszystko widzieć.

Pozdrawiam Marian Janaś
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Andrzej Remiszewski
2007-03-29 14:39:52 UTC
Permalink
Użytkownik "Marian Janaś" napisał >>.. . Koleżanka która z resztą załogi
spała w jachcie wyskoczyła na pokład nie wiedząc co się dzieje. Na pokrytym
Post by Marian Jana¶
rosą pokładzie wpadła w poślizg i wylądowała za burtą. No i ja z mojego
miejsca mogłem to wszystko widzieć.
Naprawdę WSZYSTKO? Modl sie, żeby poseł Piłka nie czytał grupy!
dario
2007-03-28 20:16:49 UTC
Permalink
Mój pierwszy :)
zaczął się od prostego pytania gdzie jade na wczasy?
Jak powiedziałem że nie mam z kim, wtedy sąsiad zaproponował mi mazury
na jachcie mak. Jakieś dziesieć lat temu.
Przez pierwsze dwa tygodnie przed rejsem chodziłem i pytałem sie jak
na 7 m dlugości może zmieścić się 6 łóżek. Bo wiedziałem, że na tyle
jest osób jach wiec idąc tą myślą tyle powinno być łóżek.
że tam się ma jeszcze zmieścić kuchnia to już wogóle nie mogłem sobie
wyobrazić. Rysowałem na ziemi prostokąt o wymiarach 7 na 2,5 i myślałem
jak to będzie.
Potem poszło - dwa tygodnie na mazurach w deszczu i wietrze.
Następny rok już kurs na żeglarza i nauka, że koja, kambuz itp.
i tak coraz dalej. Aż zbudowaliśmy z sąsiadem własny jacht.
Więc to chyba wszystko przez-albo-dzieki niemu.



Pozdrawiam
Dariusz Grzesica

WWW.anulkaidario.webpark.pl
Mariusz Główka
2007-03-28 20:39:59 UTC
Permalink
Mój pierwszy raz to Solina i Nash 20. Byłem zaproszony na tygodniowy rejs
świerzo upieczonego żeglarza - szwagra. Po tym rejsie Nash wydawał mi się
szczytem komfortu. To był jacht !!!
Ale rok później stałem sie współwłascicielem "kultowego" Ramblera. I juz
pływałem samodzielnie. Siedem sezonów na Ramblerze. Wspominam go z
rozrzewnieniem. Podobnie jak wspomina sie pierwszą miłość, zawsze z łezką w
oku.
Mariusz
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
Marian Jana¶
2007-03-29 13:23:25 UTC
Permalink
Mariusz Główka napisał
Post by Mariusz Główka
Ale rok później stałem sie współwłascicielem "kultowego" Ramblera. I juz
pływałem samodzielnie. Siedem sezonów na Ramblerze. Wspominam go z
rozrzewnieniem. Podobnie jak wspomina sie pierwszą miłość, zawsze z łezką w
oku.
Kedy na Kanale Łuczańskim jeszcze można było stawać jachtami, ktoś rozpoznał
znajomego kłaniając mu się "dzień dobry panie profesorze". A pan profesor
dumny jak paw płynął w towarzystwie jakiejś kobiety sporo młodszej od niego,
która nie wyglądała na jego żonę. Z dalszej rozmowy dowiedziałem się, że to
czym płynie to rambler a on z tej wypożyczalni stale u nich go czarteruje.

Pozdrawiam Marian Janaś
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Mariusz Główka
2007-03-30 07:52:46 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Mariusz Główka napisał
Post by Mariusz Główka
Ale rok później stałem sie współwłascicielem "kultowego" Ramblera.
Kedy na Kanale Łuczańskim jeszcze można było stawać jachtami, ktoś rozpoznał
znajomego kłaniając mu się "dzień dobry panie profesorze". A pan profesor
dumny jak paw płynął w towarzystwie jakiejś kobiety sporo młodszej od niego,
która nie wyglądała na jego żonę. Z dalszej rozmowy dowiedziałem się, że to
czym płynie to rambler a on z tej wypożyczalni stale u nich go czarteruje.
Mój Rambler był trochę przebudowany. Miał m.in. bukszpryt i forsztag. A na
nim stawialiśmy jeszcze małego sztaksla. Pieknie wygladał :-) Ech,..

http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/044b696a167c5519.html

Mariusz
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
Michał
2007-03-30 08:05:30 UTC
Permalink
Post by Mariusz Główka
Mój Rambler był trochę przebudowany. Miał m.in. bukszpryt i forsztag. A na
nim stawialiśmy jeszcze małego sztaksla. Pieknie wygladał :-) Ech,..
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/044b696a167c5519.html
Rzeczywiście piękny. Chyba jedna z najładniejszych śródlądowych łódek
jakie widziałem :)

Pozdrawiam
Michał Bajor
Mariusz Główka
2007-03-30 08:15:43 UTC
Permalink
Post by Michał
Post by Mariusz Główka
Mój Rambler był trochę przebudowany. Miał m.in. bukszpryt i forsztag. A na
nim stawialiśmy jeszcze małego sztaksla. Pieknie wygladał :-) Ech,..
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/044b696a167c5519.html
Rzeczywiście piękny. Chyba jedna z najładniejszych śródlądowych łódek
jakie widziałem :)
Dzieki za miłe słowa :)))

Mariusz
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
Marian Jana¶
2007-03-30 08:30:38 UTC
Permalink
Mariusz Główka napisał
Post by Mariusz Główka
Mój Rambler był trochę przebudowany. Miał m.in. bukszpryt i forsztag. A na
nim stawialiśmy jeszcze małego sztaksla. Pieknie wygladał :-) Ech,..
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/044b696a167c5519.html
Wygląda uroczo. Mam sentyment do drewnianych jachtów. Ciekaw jestem czy ten
pierwszy sztaksel na bukszprycie miał wpływ na większą prędkość jachtu np. na
słabym wietrze czy tylko dodawał uroku.

Pozdrawiam Marian Janaś
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Mariusz Główka
2007-03-30 12:20:49 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Ciekaw jestem czy ten
pierwszy sztaksel na bukszprycie miał wpływ na większą prędkość jachtu np. na
słabym wietrze czy tylko dodawał uroku.
Powiem tak, na pewno pracował. Miał gdzieś 3,5 - 4 m.kw więc niewiele, ale
jakiś tam wpływ miał. Natomiast przy silnym dopychającym wietrze własnie na
tym żagielku odchodziłem od brzegu.
Przez tą przeróbkę łódka była rozpoznawalna. Na Zalewie Zegrzyńskiej ludzie
kojarzyli tego Ramblera, Szamana pierwszego.
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
Dawidus
2007-03-28 20:45:59 UTC
Permalink
Moje początki to Conrad C20 w GKM LOK (Zaruski), gdzieś około 1994.
Następnie Carina, potem omega, a następnie 2 sezony regacenia na Carterze 30
"Wiatr I". Później różne łódki: omegi, zefirki, El-Bimbo a także windurfing
(i pływanie w ślizgu).

Pozdrawiam, Dawid Szewczuk
S/Y QUEST 7
R. Wasilewski
2007-03-28 21:12:03 UTC
Permalink
Pierwsze łódki na jakich pływałem to Hetka (prawie omega :-) i regatowa
Słonka 122 WŻDH na Szerokim Ostrowiu latem '75. Drużyna z Oleśnicy na
nowiutkich trenerach zorganizowała dla nas pływania po Śniardwach. To były
dzikie Mazury na nowoczesnych jachtach! To były czasy... Punt P 59 ("deska z
rowkiem" -to moja pierwsza własna łódka...
Najstarsza łódka na jakiej bosmaniłem to klubowa L-ka
Monsun z ŻKT Rejsy.
Pierwsza łódka na której powąchałem słonawej wody to konik morski s/y Pluton
pod Andrzejem Pytko. Pierwsze morze to Zawias pod Janem Ludwigiem i 3-cim
Andrzejem Remiszewskim :-)Pierwsza prowadzona łódka po słonawej wodzie to
śliczny hjuvik Bellatrix, czy może Betelgeuse z WSM-ki...
Wspaniały świat drewnianych łódek i stalowych żaglowców...
Pozdrówka z Chocimgradu-Rudek cokolwiek nostalgicznie:-))
Jerzy Buczak
2007-03-28 21:15:58 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht?
Zaczęło się w zamierzchłych czasach,gdy PRL zadłużało się coraz
bardziej,a mi jako uczniowi szkoły średniej,wpadła w ręce książka
Nienackiego "Pan Samochodzik i Winnetou".(Nie śmiać się) A tam opisy
mazurskiej przyrody,żeglowanie po Śniardwach.Ja zapaleniec gór
(Tatry,Bieszczady),czytając to poczułem nieodpartą chęć zobaczenia tego
wszystkiego, o czym pisał Nienacki w swojej książce. Pierwsze to wyprawa
kajakami po Krutyni.No i mnie wzięło.Potem kurs sternika,rejs stażowy na
Omce po Mazurach,rejs stażowy morski (szefował Andrzejek Remiszewski) i
wreszcie swój własny rejs po Mazurach, z kuplami, we wrześniu (na Omedze).
Potem Oriony,El Bimbo,Wodnik,Zefir (taki Orion
otwartopokładowy),Maki,Sportiny,Janmory,Tesy.Po drodze były rejsy
morskie.A teraz, teraz to głównie morze, a Mazury, by odetchnąć swojską
atmosferą dobrze znanych kątów.
--
Jerzy Buczak
Płyń z nami na Alandy
http://zagle.mazury.info/rejsformshow.php?akweny=Ba%B3tyk+-+Alandy&data=2007-07-28&klucz=
Marek Mokrosinski
2007-03-28 22:02:29 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht?
Moj poczatek* to relatywnie niedawno, bo 1996r, zatem chyle czoła wszystkim
z dluzszym stazem :)
Rejs 191 Ł(ódzkiej)WDH "HORN" po WJM. Najpierw jechalismy straszliwie dlugo
całą masą pociagów i PKSów do Węgorzewa, gdzie oczom naszym ukazała sie
piekna drewniana DZta! :))) chcielismy jak najszybciej wyplynac! wiec
wszyscy pospiesznie wrzucili swoje worki do "forpiku" (bez klapy :p) i
wszedzie gdzie sie tylko dalo cos upchnąć.
Kanał i Węgorapa nie miała wprost końca kiedy szlismy na wiosłach :) ale
wreszcie jest! Jezioro! Piekna pomarszczona tafla wody mieniąca sie w
promieniach slońca i błękitnego nieba przepasanego 'chmurkami'... :]
"Jest grot góra", "Jest fok góra", "Jest bezan góra" :))) cali dumni
plyniemy w strone słońca!
Po ok 1h wyzej wspomniane chmurki (wtedy to byly dla mnie poprostu jakies
tam chmurki :p) złowrogo przyciemniły krajobraz...
I nagle widzimy zblizajaca sie od poludnia w naszym kierunku białą scianę
deszczu, w ktorej znikaly kolejne jachty i drzewa na lądzie :)))
...a my jak te kilkunastoletnie "sierotki" czekalismy na "wodę" z nieba ;)
...i sie doczekalismy! Jak wczesniej wspomnialem nikt nie mial
zabezpieczonych przed zamoknięciem workow z rzeczami.... wszystko pięknie
wchłaniało wodę :D
Suszylismy sie przez kilka nastepnych dni :)
...ale warto bylo! od tamtego okresu pokochalem żeglarstwo i mazury!
początkowo na sodko, ale z czasem również na słono :)

Pozdrawiam wszystkich, bez wyjątkow :)

Marek Mokrosiński

*- Tak naprawde to moj pierwszy raz, to niemalze dzieckiem w kolebce będąc i
nie pamietam, ale to sie nie liczy ;)
Piotr :Lindner
2007-03-30 07:38:47 UTC
Permalink
Post by Jerzy Buczak
wpadła w ręce książka
Nienackiego "Pan Samochodzik i Winnetou".(Nie śmiać się) A tam opisy
mazurskiej przyrody,żeglowanie po Śniardwach.
Czy, aby, nie pływali po Jezioraku?

Mój pierwszy rejs odbyłem na słonce, zaproszony przez kuzyna. Mazury'69.
Nie opuściłem dotąd żadnego sezonu.
Pierwszy rejs bałtycki - nefryt "Centruś".

Piotr Lindner,
latem - KURNA CHATA III.
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Michał
2007-03-30 08:03:13 UTC
Permalink
Post by Piotr :Lindner
Post by Jerzy Buczak
wpadła w ręce książka
Nienackiego "Pan Samochodzik i Winnetou".(Nie śmiać się) A tam opisy
mazurskiej przyrody,żeglowanie po Śniardwach.
Czy, aby, nie pływali po Jezioraku?
Po Jezioraku to w "Pan Samochodzik i Złota Rękawica" :)
Winnetou jak najbardziej po Śniardwach.

Pozdrawiam
Michał Bajor
Tomasz Konnak
2007-03-30 08:56:48 UTC
Permalink
Post by Michał
Post by Piotr :Lindner
wpadła w ręce książka Nienackiego "Pan Samochodzik i Winnetou".(Nie
śmiać się) A tam opisy mazurskiej przyrody,żeglowanie po Śniardwach.
Czy, aby, nie pływali po Jezioraku?
Po Jezioraku to w "Pan Samochodzik i Złota Rękawica" :)
A dużo wcześniej "Nowe przygody Pana Samochodzika" :)
--
Pozdrawiam
T.K.
Michał
2007-03-30 09:03:15 UTC
Permalink
Post by Tomasz Konnak
A dużo wcześniej "Nowe przygody Pana Samochodzika" :)
Znany potem jako "Pan Samochodzik i Kapitan Nemo" :)
Ale tam to bardziej na motorówkach w sumie pływali z tego co pamiętam.

Pozdrawiam
Michał Bajor
Tomasz Konnak
2007-03-30 09:12:10 UTC
Permalink
Post by Michał
Post by Tomasz Konnak
A dużo wcześniej "Nowe przygody Pana Samochodzika" :)
Znany potem jako "Pan Samochodzik i Kapitan Nemo" :)
Ale tam to bardziej na motorówkach w sumie pływali z tego co pamiętam.
No jak motorówkach? A jacht Wacka Krawacika? Na nim było gniazdo
przestępców ;)
A że motorówki to inna sprawa, i to aż ślizgacz - pamiętam, że jak w
końcu dotarłem na Jeziorak, to szukałem, hmm, śladów z powieści... :)
--
Pozdrawiam
T.K.
Michał
2007-03-30 09:27:36 UTC
Permalink
Post by Tomasz Konnak
Post by Michał
Znany potem jako "Pan Samochodzik i Kapitan Nemo" :)
Ale tam to bardziej na motorówkach w sumie pływali z tego co pamiętam.
No jak motorówkach? A jacht Wacka Krawacika? Na nim było gniazdo
przestępców ;)
No tak, tak, ale mi chodziło o to że sam Pan Samochodzik tam na jachtach
nie pływał. A zresztą jacht Wacka to w sumie większość czasu stał na
kotwicy przecież i tylko z niego nurkowali ;)
A w "Złotej Rękawicy" i "Winnetou" to przecież żeglarstwo na całego,
sztormy, pościgi na jachtach i takie tam :)
Post by Tomasz Konnak
A że motorówki to inna sprawa, i to aż ślizgacz - pamiętam, że jak w
końcu dotarłem na Jeziorak, to szukałem, hmm, śladów z powieści... :)
Nory na wyspie w której Czarny Franek szukał mapy? ;) Ech fajne te
książki były, czytane po 20 razy :) Ja z miejsc z Pana Samochodzika to
najbardziej szukałem grobu Davida Katza na cmentarzu w Lesku :) Ale nie
znalazłem tak jak i bohaterowie książki :)

Pozdrawiam piątkowo-samochodzikowo :)
Michał Bajor
Tomasz Konnak
2007-03-30 10:33:06 UTC
Permalink
Post by Michał
No tak, tak, ale mi chodziło o to że sam Pan Samochodzik tam na jachtach
nie pływał. A zresztą jacht Wacka to w sumie większość czasu stał na
kotwicy przecież i tylko z niego nurkowali ;)
A w "Złotej Rękawicy" i "Winnetou" to przecież żeglarstwo na całego,
sztormy, pościgi na jachtach i takie tam :)
Nooo, i to jest piękne :)
Post by Michał
Nory na wyspie w której Czarny Franek szukał mapy? ;) Ech fajne te
książki były, czytane po 20 razy :) Ja z miejsc z Pana Samochodzika to
No tego akurat nie - raczej brzegi i wysepki. I uparłem się, że
wpłyniemy na Płaskie (Venuską). A wcześniej byłem na rowerze i zaraz
potem na obozie wędrownym, to wszystko mi się kojarzyło - ale to było
tak dawno temu...
Post by Michał
Pozdrawiam piątkowo-samochodzikowo :)
Mmmm, właśnie zaraz odbieram samochód z warsztatu, a przez samochodzika
mi się trochę humor poprawił i już mi wszystko jedno - dzięki za
wspominki ;)
--
Pozdrawiam
T.K.
Michał
2007-03-30 11:51:12 UTC
Permalink
Post by Tomasz Konnak
Mmmm, właśnie zaraz odbieram samochód z warsztatu, a przez samochodzika
mi się trochę humor poprawił i już mi wszystko jedno - dzięki za
wspominki ;)
Hehe, nie ma sprawy, do usług ;) A samochodem się nie przejmuj, może w
warsztacie silnik z ferrari włożyli, albo przerobili na amfibię? ;););)

Pozostając w klimatach samochodzikowych ;)
Pozdrawiam
Michał Bajor
Zbigniew Sikora
2007-03-28 21:33:15 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht? Jak
wszystko było dla was obce i jak nie wiedzieliście jak się na tym jachcie
zachować.
U mnie to było trochę na opak, bo moja fascynacja żaglami wyrosła
właściwie z niczego. Oczywiście kupowałem "Żagle" i żyłem w atmosferze
fascynacji wyczynami Kuby Jaworskiego (mój pierwszy egzemplarz "Żagli"
kupiłem chyba właśnie w 1976), ale pływać nie bardzo miałem na czym i
nie wiedziałem za bardzo jak się za to zabrać. Na łódkę wsiadłem dopiero
robiąc kurs w krakowskim klubie "Wanda", o którym to kursie dowiedziałem
się chyba z gazety. Klub znajdował się na okropnym zadupiu, właściwie
już za Nową Hutą, więc podróżowałem tam dwoma autobusami, a potem na
butach - w sumie ponad półtorej godziny. Mając piętnaście lat ma się
jednak sporo samozaparcia... A sam egzamin zdawałem w grudniu 1980 roku.
Pływanie musieliśmy zacząć od odśnieżenia naszej Omegi i mozolnych prób
rozwiązania kompletnie zalodzonych cum. Do dziś to pamiętam.
Ale prawdziwa inicjacja nastąpiła w następnym sezonie. Trochę
przypadkiem wylądowałem na dwa tygodnie nad jeziorem Niesłysz.
Zastanawiając się co ze sobą zrobić znalazłem na przystani klubowej
"Cadeta", którego - jak się okazało - mogłem wypożyczać. Była to pięknie
utrzymana łódeczka, o pomalowanych na czarno burtach i wdzięcznej nazwie
"Mgiełka". Bardzo nam się dobrze przez te dwa tygodnie pływało, choć
miałem na początku pewne problemy z balastowaniem i jednoczesną obsługą
rumpla z przedłużaczem i dwóch szotów. Również konieczność codziennego
taklowania i roztaklowywania łodeczki oraz transportu z hangaru na wodę
i z powrotem dawała mi sporo nieco masochistycznej przyjemności.
Jakby tego było mało zdarzyła mi się też romantyczna przygoda. Pewnego
dnia gdy pod wieczór zbierało się na burzę i zaczęło już nieźle wiać
"Mgiełka" stała sobie grzecznie przy pomoście, ale kilka łódek pozostało
jeszcze na wodzie. Między innymi śliczna blondynka w czarnym kostiumie
kąpielowym płynąca samotnie "Makiem". Do przepłynięcia pozostało jej
jeszcze kilkaset metrów, ale z kolejnym szkwałem nie była już w stanie
sobie poradzić i "Maczek" się położył. Podpłynąłem do niej na samym
grocie wyprzedzając jakiś rower wodny i mnie przypadł honor "uratowania"
niewiasty. Dziewczyna sprawnie wślizgnęła się do "Cadeta", a
dżentelmenom z roweru pozostało tylko holowanie wypełnionego wodą
"Maczka". Kasia zniknęła mi z pola widzenia kilka dni później odpływając
ze swoimi kumplami "Nashem", dla którego mój "Cadet" nie mógł stanowić
konkurencji ;-)
--
z.
Tomasz Konnak
2007-03-29 07:02:10 UTC
Permalink
Miałem 16 lat, o żeglowaniu sobie lubiłem czytać, ale to żaden argument
bo ja lubiłem czytać o wszystkim. Ze zrobionych w podstawówce modeli
jachtów, pływających modeli, z żaglami, które świetnie (he he) sobie
radziły na stawach i nawet morzu został mi jeden do dzisiaj,
najmniejszy. Łza się w oku kręci ;)
Kolega, pewnego lata rzekł mi tak: pojedź ze mną do klubu, tam nie ma
nikogo w naszym wieku, może ci się spodoba... Klub Conrada (wtedy
jeszcze Przemysłu Okrętowego)w Górkach. No i się zaczęło. Żeglowanie po
rozlewisku na Orionie o miłej nazwie Rumak ;), potem na Nefrycie (Czarny
Koń). Pierwsze regaty na Wodniku (też Nefryt) od razu długie, nocne,
przy pięknej pogodzie, był to też pierwszy rejs na Zatoce - pamiętam jak
płynęliśmy w nocy wzdłuż Helu, do Jastarni. I pierwsze problemy - ale ja
jak Pirx, mam nietypowe - po prostu przez dobę na jachcie nie mogłem się
wysiusiać. No nie i już. Nie szło, mimo różnych sztuczek i
wyrozumiałości kapitana. Koszmar! :) Ale za drugim razem było już
lepiej. Ze względu na restrykcje dużo, bardzo dużo pływaliśmy na
rozlewisku Wisły. Na Orionie, na Conradzie 20, na Czarnym Koniu. Sami, w
sensie, że potem było nas czterech małolatów i z tego powstała załoga na
kilka lat. Ćwicząc do upadłego manewry, slalomy między dalbami,
stawianie spinakera w basenie i tak dalej i tak dalej. Czasem
przeginaliśmy, zanurzając okienka a nawet kabestany na kabinie(!)
Czarnego konia w wodzie... Ehhhh...
A jak tylko była okazja to każdy z nas wkręcał się gdzie tylko mógł na
regaty. Na Wodniku nauczyłem się spinakera, kolega pływał czasem z
Czechami na Brzydkim kaczątku (komenda: "powel me kiking" załatwiła go
na amen :) ). W końcu nastał dzień, w którym manewry jachtem,
prowadzenie go, stały się jasne i swojskie. Stawianie spinakera w
basenie klubowym i zrzucanie po minucie przy kamieniach drugiego brzegu
było normalne. Do tej pory czasem mnie ciągnie, żeby w Gdyni jakiś
slalomik między dalbami odstawić, jak dziecko, zupełnie jak dziecko...
Jeżdżenie do Górek autobusem, powroty często stopem albo pieszo na
Stogi, z narzędziami, bagażami. W wakacje siedzieliśmy w Górkach i po
kilka dni, żeglując po Zatoce albo nocując na jachcie. No wsiąkłem w to
mocno, zebrała się nas czwórka. Potem pływanie na Brzydkim kaczątku,
egzamin na sternika, który zdawaliśmy z drugim kolegą na Mefiście (14 m,
stalowy, kecz), bo komisja doszła do wniosku, że damy rade i szkoda
czasu na zmianę jachtu :)
9 lat tam przepływałem.

A potem.. ale to już nie są początki :)
--
Pozdrawiam
T.K.
Andrzej Remiszewski
2007-03-29 14:48:44 UTC
Permalink
Użytkownik "Zbigniew Sikora" napisał >
..... Na łódkę wsiadłem dopiero robiąc kurs w krakowskim klubie "Wanda", o
którym to kursie dowiedziałem się chyba z gazety. Klub znajdował się na
okropnym zadupiu, właściwie już za Nową Hutą, więc podróżowałem tam dwoma
autobusami, a potem na butach - w sumie ponad półtorej godziny....
Nie wiem, czy mnie pamięc nie zawodzi ale:
"Wanda" to był chyba jacht typu Vega, należacy do nowohuckiego klubu
"Budowlani", który rzeczywiście znajduje sie nad Wisła, koło wsi Mogiła,
ktora była "za" Nową Huta. Członkiem i działaczem w tym klubie była w latach
1957 - 1965 Teresa Remiszewska, a ja sam stawiałem tam "drugie" kroki, po
opisanych wyżej "pierwszych". S/y "Wanda" pojawiła się chyba w drugiej
połowie lat 60 lub na pocżatku 70??
Zbigniew Sikora
2007-03-29 21:02:31 UTC
Permalink
Post by Andrzej Remiszewski
Użytkownik "Zbigniew Sikora" napisał >
..... Na łódkę wsiadłem dopiero robiąc kurs w krakowskim klubie "Wanda", o
którym to kursie dowiedziałem się chyba z gazety. Klub znajdował się na
okropnym zadupiu, właściwie już za Nową Hutą, więc podróżowałem tam dwoma
autobusami, a potem na butach - w sumie ponad półtorej godziny....
"Wanda" to był chyba jacht typu Vega, należacy do nowohuckiego klubu
"Budowlani", który rzeczywiście znajduje sie nad Wisła, koło wsi Mogiła,
ktora była "za" Nową Huta. Członkiem i działaczem w tym klubie była w latach
1957 - 1965 Teresa Remiszewska, a ja sam stawiałem tam "drugie" kroki, po
opisanych wyżej "pierwszych". S/y "Wanda" pojawiła się chyba w drugiej
połowie lat 60 lub na pocżatku 70??
Absolutnie Cię nie zawodzi :-)
Pełna nazwa klubu brzmiała Budowlany Klub Sportowy "Wanda".
Przynajmniej "za moich czasów". Wcześniej faktycznie klub funkcjonował
pod nazwą "Budowlani", więc tak go pewnie zapamiętałeś. Nawiasem mówiąc
kompletnie zapomniałem, że mieszkaliście kiedyś wraz z Twoją Mamą w
Krakowie. Mieliście z pewnością bliżej do klubu niż ja, bo ja musiałem
przejechać przez cały Kraków, a potem jeszcze z Centrum do Mogiły. No,
ale ostatni odcinek wzdłuż wałów Wisły to pewnie pokonywaliśmy ten sam
:-). Wówczas to miejsce to był dla mnie koniec świata. Nawet Wisła
zupełnie nie przypominała tej z zakola pod Wawelem. W tej chwili jest
tam most, ruchliwa droga i wszystko wygląda całkiem inaczej.
Jeśli chodzi o s/y "Wanda" to nie pływałem na tym jachcie. Ale na pewno
była to "Vega". W roku w którym zrobiłem patent miałem dopiero 15 lat, a
rok później to już na ogół zajmowaliśmy się czymś zupełnie innym :-((
--
z.
Robert Hoffman
2007-03-28 21:41:40 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht?
Pewnie, ze pamietam, to bylo straaaasznie dawno, mialem wtedy ze 2-3 lata
jak pierwszy raz pychowka z zaglem przeplywalem wpoprzek Wisle (to byl jakis
1960 rok... mam gdzies fotke!).

A teraz powazniej: Moj ojciec w 1966 kupil lodke - uzywana przerobke
przedwojennej P7 (jedna ze slynnych konstrukcji M. Plucinskiego) i wtedy,
jako 9-latek zaczalem zeglowac - najpierw pierwsze rejsy na Wisle - glownie
zeglowalismy w miejscach mniejszego pradu pomiedzy ostrogami, a potem
przenieslismy sie nad Zalew Zegrzynski i tam tak naprawde uczylem sie
zeglowania - nie udalo mi sie nawet wywrocic, a lodeczka byla raczej waska i
miala niskie burty... W ogole, to jestem facet dosc nietypowy dla polskiego
zeglarstwa tamtych czasow, bo nigdy nie szkolilem sie w klubach i nie bylem
na kursach... jestem typowym "przyjemniaczkiem" /jak ze Szwecji/ ;-), a o
moim zeglowaniu (wcale nie bardzo intensywnym i dalekim) mozecie dowiedziec
sie wiecej tu:

http://www.robert_hoffman.republika.pl/_sgt/m3m1_1.htm

Pozdrawiam :-)

Robert
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
M@rek
2007-03-28 21:50:18 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht?
Lato 1961. Ojciec zabral mnie na jezioro Dabskie.Plywalismy na Grzywaczu
Mistral z "Pogoni" bylo fajnie ale ja chcialem sam i kiedy we wrzesniu
w szkole zobaczylem ogloszenie o naborze do sekcji regatowej zapisalem sie
sam. Jeszcze tej jesieni pierwsze regaty jako zaloga na Cadecie i troche
pozniej pierwszy sztormiak ktory Mama uszyla mi z wojskowego ubrania p.chem
L-1.Egzamin na st.j.po 6 sezonach regatowego plywania z koniecznosci bo
Komisja czepiala sie ze zeglarz nie moze prowadzic FD ( ponad 15 m zagla),
na "Arkonie" 40 m zagla piekna poniemiecka lodka z baksztagami.Potem j.st.m.
tez z koniecznosci bo w klubie zawsze brakowalo I of i tez u Ludka ( co cie
bede pytal kiedy to wiesz-po 2 rejsach na "Magnolii pod Jego komenda).
I tak jakos leci.

***@rek
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Waldemar Frankiewicz
2007-03-28 22:15:32 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht? Jak
wszystko było dla was obce i jak nie wiedzieliście jak się na tym jachcie
zachować..........
Witajcie :)

Będąc dziecieciem byłem podstępnie zabierany przez rodzicow na przystań
nad Wisłe. WKW gdzie moj tata trzymał kajak typu krakowskiego o pieknej
seledynowej barwie i imieniu "Perkoz". Kajaczek był jak dla mnie wtedy
prawdziwym jachem na ktorym co niedziele odbywaliśmy wyprawy w gorę
Wisły zdażało sie dopłynąc na wysokośc Konstancina a czasami nawet Góry
Kalwarii. Było kilka dłuższych wypraw na Pilice i w kierunku Mazur.
Potem w szkole średniej juz prawdziwy jacht Omega wyczarterowany w
Gizycku z kolegami, potem jakies czarterowe oriny. Pierwszą łódką którą
sie opiekowałem w klubie była omega "Blue Box". A potem to juz poszło :)).
--
stopy wody
Waldek
s/y Enklawa
Jerzy Sychut
2007-03-29 05:39:15 UTC
Permalink
Post by Waldemar Frankiewicz
Będąc dziecieciem byłem podstępnie zabierany przez rodzicow
Pierwszy raz na wodzie w Krynicy Morskiej w 1950 roku. Na Zalewie popsuł
się silnik motorówki lecz pod wieczor ktoś zauważył że nas brakuje i
zorganizował akcje ratowniczą. Żagle widywałem z daleka na Wiśle w
Krakowie. Błyszczące lakierem małe łódki fascynowaly lecz nie zbliżyłem się.

Mijaly lata. Gdzieś nad stawem gdzie byłem na wakacjach stała mała
żaglowka ktorej mogłem używać. Nikt nie wiedział co robić z żaglmi.
Sprobowałem. Następnego dnia śmigałem po stawie jak ci których ogladałem
na Wiśle.

Nudziło mnie pływanie mieczowką po stawie ale zdarzyła się okazja
przeprowadzić do Szczecina. Sądziłem że będzie łatwiej zaczepić przy
żeglarzach. Poznałem kilku i to znakomitych. Okazalo się jednak że za
zabieranie mnie nawet na przejażdżki po jeziorze Dąbskim można zostać
ukaranym odebraniem paszportu. Wówczas bezpieka poważnie zaczeła mi
utrudniać życie. Znajomi szykowali się do Fastnet 79 więc wolałem się
zająć się czymś innym.

W końcu przeprowadziłem się bliżej morza do Sztokholmu i poznałem
koleżke który zabierał mnie swoją łódką. Wracaliśmy nieraz przemarznieci
na wylot, z trudem w ciemnosci znajdując drogę do przystani. Grozą wiało
gdy po poświeceniu latarką widać było głazy tuż obok łódki. Udało nam
się nie rozstrzaskać o skały i wzrastały umiejetności.

Gdy zrobiło się zimno zacząłem chodzić na kurs nawigacji. Znalazłem
wspaniałe miejsce. Na wyspie Skepsholmen jest Szkoła Morska prowadzona
na zasadach Uniwersystetu Ludowego. Dalej było juz z górki. Poznałem
środowisko. Opanowałem jako tako nawigacje. Pływalem sporymi żaglowcami.
Kupiłem łódkę która mam nadal. Przypadkowo przyjechał do Sztokholmu
kolega ze Szczecina, były mistrz w kilku klasach i z nim szlifowałem
manewrowanie. Żeglowalismy po mieście korzystając z niewiadomo jakiego
wiatru wiejącego z najmniej przewidzianego kierunku. Wspaniałe
doświadczenie.

Zacząłem pływać po zakamarkach szkierów, tam gdzie motorówki o małym
zanurzeniu odważaly się tylko. To było najtrudniejsze. Wreszcie wziąłem
udział w regatach polegających na żeglowaniu przez 24 godziny, po
wyznaczonej trasie w szkierach. Co się strachu najadłem. Udało się w
ciemności jakoś ominąć przeszkody i nie zgubić. Mam satysfakcję że
pokonałem strach i poradziłem sobie. Żeglowałem sam.

Pływanie małą łódką po Bałtyku nie było trudne. Pierwszy silny wiatr
sprawił kłopot gdy okazało się że żeglowanie na samym zrefowanym grocie
nie było rozsądne i trzeba było założyć fok sztormowy aby obciążyć
dziób. Fale, na które łódka ciężko się wspinała chciały ją zwalić z
siebie. Wszedłem na dziób i obciążenie nieco pomogło lecz mimo
szalejacej wichury brakowało wiatru gdy znajdowaliśmy się w dolinie fal.
Założyłem foka sztormowego i łódka sprawniej wspinała się na fale.
Odzyskaliśmy kontrolę. Łódka cięła wierzcholki fal pod takim kątem że
już nie obawiałem się wywrócenia. Tylko łomot kadłuba podczas spadania w
dziury za falami był niepokojący. W końcu morze uspokoiło się.
--
Killfile http://www.sychut.com/pl.rec.zeglarstwo.html
Dochody z reklam sa przekazywane na cele charytatywne
Krzysztof Wroblewski
2007-03-29 06:42:24 UTC
Permalink
Urodzilem sie i wychowalem z daleka od jakiegokolwiek wiekszego akwenu. Woda
zupelnie mnie nie interesowala. Plywac nie umialem i nawet nie myslalem o tym
zeby sie nauczyc. Skonczylem studia, zaczalem prace na Politechnice w tymze
samym miescie gdzie sie urodzilem. Wczesna wiosna 1975 kolega z pracy wybieral
sie do Gdyni na sesje manewrowa na sternika morskiego. Chetnych jakos na te
sesje nie bylo wielu wiec kolega namowil mnie zeby z nim pojechac bo bedzie
potrzebny ktos do ciagania sznurkow. A co mi tam - pojechalem. s/y Odkrywca
okazal sie wieksza lodka niz sobie wyobrazalem. Kolega pokazal co gdzie jest i
jak sie nazywa ale i tak czulem sie zagubiony. Jednak po tygodniu krecenia sie
po pustym jeszcze basenie jachtowym i robienia slalomow pomiedzy dalbami
orientowalem sie w tym wszystkim juz calkiem niezle i bylo jasne ze polknalem
bakcyla. Pare miesiecy pozniej powolano mnie do odbycia sluzby w SOR (szkola
oficerow rezerwy) i wyladowalem na rok w Gdyni. Czasu wolnego bylo sporo,
basen jachtowy pod reka, z wojska wyszedlem juz jako sternik jachtowy p.u. z
wieksza czescia stazu na sternika morskiego. A potem to juz plywalem na czym
sie dalo: od malutkiego Kormorana na Zalewie Wislanej, CWM-owskich Nefrytach,
DZ-tach w Trzebiezy po Zawiasa, Pogorie i Henryka Rutkowskiego. Pierwszy raz
na omege wsiadlem juz jako sternik morski na kursie na instruktora zeglarstwa.
Bylo to ciekawe i niezapomniane przezycie :-)

Krzysztof Wroblewski
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
Jaromir Rowinski
2007-03-29 07:30:43 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na
jacht?
Ciekawy temat - dziękuję :-)
Z zaciekawieniem czytam opowieści grupowiczów.
Podzielę się i własną, choć nie jest ani ciekawa ani oryginalna.

Troszkę czasem zazdroszczę tym, którzy mieli szansę swego
żeglarskiego wyboru dokonać świadomie i dorośle...
Zastanawia mnie, czy żeglowanie stałoby się moją pasją gdyby
trafiło do mnie choć parę lat później...? Któż to wie...?

Sam, kiedy zaczynałem "łapać bakcyla" nie miałem chyba nawet
czterech lat - było to późnym latem 1968 roku. Nie pamiętam tego
zbyt dokładnie, wspomagać się muszę pamięcią mego Ojca, który
mniej więcej w tym czasie po swoich pierwszych morskich rejsach
rozpoczynał przygodę z własnymi łódkami.

Była to słomkowa Omega, nazywała się "Lorelei", żeglowaliśmy
nią po Martwej Wiśle w Gdańsku-Stogach. Start odbył się z
(nieistniejącej już od dziesięcioleci) malutkiej przystani (MRKS?)
za bazą Żeglugi Gdańskiej, na stożańskim brzegu, kawałek
w stronę Przeróbki.

Bogiem a prawdą najlepiej z tego pływania zapamiętałem fakt,
że się zachmurzyło i zaczęło solidnie padać i grzmieć - a ja bez
"kurtki p-deszcz" zostałem zmuszony do schowania się w
omegowym forpiku. Dodawano mi tam odwagi pytaniami typu
"a nie boisz się?". Cóż - to akurat pamiętam dokładnie - bałem
się... Tyle że nie burzy, gradu i grzmotów, tylko pająkow, z którymi
dzielić musiałem ciasną i chybotliwą przestrzeń w dziobie łódki ;-)

Jakoś cudem uratowani wróciliśmy do przystani - i tak mi zostało
do dziś... Znaczy te powroty cudem uratowane i te burze które
ściągam sobie na głowę i fascynacja żeglowaniem.
Tylko pająków od 1968 jakoś "w międzyczasie" przestałem
się bać ;-))

Ahoj
--
Jaromir Rowiński
http://www.zeglarstwo.sail-ho.pl/grupowic/grupowic.htm#129
JureK
2007-03-29 07:43:46 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht? Jak
wszystko było dla was obce i jak nie wiedzieliście jak się na tym jachcie
zachować. Właśnie dostałem kwietniowe "Żagle" a w nich artykuł pt. "Z dala od
zgiełku". W artykule opisane jest Jezioro Dominickie niedaleko Leszna gdzie po
raz pierwszy byłem na jachcie. Kolega z pracy miał sklejkowy jacht
typu "Silueta". >
Pozdrawiam Marian Janaś
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Dawno, dawno temu (1972 - to już 35 lat!) w Szarlocie koło Kościerzyny nad
jez. Osuszyno stała na przystani najdziwniejsza łódź żaglowa, jaką w życiu
widziałem... Słonka (Snipe), niezbyt szczelna, z obło wpuszczanymi do
wnętrza kokpitu półpokładami (którymi przy większym przechyle woda wspaniale
wpływała do wnętrza!), z omasztowaniem ciętym z Omegi, kombinowanymi
żaglami, talią grota mocowana w kokpicie do zagiętego gwoździa, tzw.
mostówki wbitej w kil(!) i ogromną dętką z koła traktorowego, zastępujacą
sprytnie komory wypornościowe stała się moją nauczycielką wiatru i wody. Mój
koleżka z wakacji - Mariusz - był już trochę opływany na Piracie na Zal.
Zegrzyńskim, więc - nudząc się na wczasach ze "starymi" - postanowiliśmy
zakosztować żeglarskiej przygody. Smakowało tym bardziej, że bez patentów,
nielegalnie... Już wtedy to pachniało opozycją polityczną ;-))) Pogoda była
piękna, wiatr 3 - 4B, Mariusz miał czucie wiatru, a ja byłem wtedy 40 kilo
młodszy... :-) 9 dni fantastycznej przygody, nauki, walki z rozwalajacym sie
sprzętem, pierwsza akcja ratownicza studenckiej załogi Omegi (fiknęli na
grzyba w szkwale) zmieniło mi życie... Na lepsze... ;-)
Pozdrawiam wspominaczy
JureK
Jaroslaw Manek
2007-03-29 09:30:29 UTC
Permalink
Nie pamiętam kiedy zaczęła się moja fascynacja morzem, chyba od pierwszych w
moim życiu wczasów z rodzicami w Sopocie, gdy zobaczyłem "Dar Pomorza".
Miałem chyba z 11 lat, gdy zacząłem kupować "Morze".
Na ścianach miałem powieszone własnoręcznie zrobione rysunki tankowca i
drobnicowca, przerysowane i powiększone z jakiejś gazety. Na pamięć znałem
olinowanie i ożaglowanie fregaty umieszczone w "Encyklopedii Powszechnej"
;-) Mieszkając na wsi pod Jelenią Górą nie miałem okazji do kontaktu z
morzem ani z ludźmi o moich zainteresowaniach. Gdy w telewizji pojawił się
program "Bractwo Żelaznej Szekli" byłem bardzo szczęśliwy. Krzysztof
Baranowski jawił mi się jako półbóg, natomiast samym Bogiem Wszechmogącym
był kapitan Jurkiewicz. Kiedy w liceum obowiązkowo trzeba było
zaprenumerować rosyjską... pardon, radziecką gazetę, zrobiłem wyprawę do
Wrocławia do Empiku i zażyczyłem sobie co? "Katiera i jachty" oczywiście,
chyba jako jedyny w starym województwie wrocławskim. Przypieczętowałem ty
samym opinię o mnie jako normalnego inaczej.
Wreszcie zupełnie niespodziewanie, gdy pojechałem z ojcem na wakacje po
pierwszej klasie liceum, los raczył się do mnie uśmiechnąć. Pojechaliśmy nad
jezioro koło Kętrzyna, gdzie do pomostu na beczkach była przycumowana Omega.
Tyle razy widziałem te łódki w gazetach i w telewizji, wreszcie mogłem
zobaczyć ją na własne oczy, dotknąć masztu, bomu, żagli.
Tamtejszy ratownik p.o. bosmana, nauczył mnie jak wylewać wodę z kadłuba
zagiętym dziwacznie czerpakiem, jak zrobić opaski na linach, jak przeszyć
drobne rozdarcia na żaglach. Kiedy po tygodniu łódka miała zrobione już
wszystkie opaski, przeszyte na nowo skórzane rogi żagli, odczyszczone
gretingi a ja zastanawiałem się skąd wziąć skrobak i lakier do remontu
skrzynki mieczowej, które bosman/ratownik przezornie przede mną schował,
zjawił się właściciel łódki. Następne dwie godziny spędzone pod żaglami były
najszczęśliwsze w moim życiu, drugi raz czułem coś tak wspaniałego dopiero
po dwudziestu latach wchodząc po raz pierwszy na pokład "Zawiszy".
Można chyba moją opowieść podać jako przykład na to, że dziecięce marzenia
się spełniają i to w sposób nieoczekiwany. Szkoda tylko, że nie częściej ;-(

--
Pozdrawiam
Jaroslaw Manek
-----------------------
www.aero-foto.pl
myszek
2007-03-29 11:17:09 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht? Jak
wszystko było dla was obce i jak nie wiedzieliście jak się na tym jachcie
zachować.
Hm, wychowalem sie na ksiazkach zeglarskich, ale wolalem samoloty :-)
1987, Jeziorak, po raz pierwszy wsiadlem na naszego (no, wtedy
jeszcze nie myslalem o nim 'nasz') Misia. I tak juz co roku od 20 lat...

pozdrowienia

krzys
ktory znowu sie niestety zaraz wylaczy na pare tygodni
--
_^..^_)_
\ /
\____/
Marian Jana¶
2007-03-29 13:47:32 UTC
Permalink
myszek napisał
Post by myszek
Hm, wychowalem sie na ksiazkach zeglarskich, ale wolalem samoloty :-)
1987, Jeziorak, po raz pierwszy wsiadlem na naszego (no, wtedy
jeszcze nie myslalem o nim 'nasz') Misia. I tak juz co roku od 20 lat...
Wiem, wiem, wżeniłeś się w jacht. Ja jak zapragnąłem być armatorem to musiałem
go sobie sam zrobić.

Pozdrawiam Marian Janaś
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
myszek
2007-03-29 14:07:33 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Wiem, wiem, wżeniłeś się w jacht. Ja jak zapragnąłem być armatorem to musiałem
go sobie sam zrobić.
No, ja musialem sobie sam zrobic jak chcialem troche poeksperymentowac.
Propozycja postawienia na Dziobku czegos, hm... nietypowego spotkala
sie z bardzo stanowczym odporem :-))))

pozdrowienia

krzys
--
_^..^_)_
\ /
\____/
Ozetjot
2007-03-29 18:30:08 UTC
Permalink
1972, Jez Płaskie, oboz zeglarski Szczepu L. Teligi z Łodzi (55 i 76 ŁWDH) +
XXVI LO i Liceum Plastyczne - wszystko wodniacy - w tym miejscu od lat
widuje pole biwakowe. Moje pierwsze spotkanie z wodą, mój pierwszy stopien
zeglarski.
Hetka (ta cholera co rano pokazywała z wody tylko maszt) i 3 nowe słomkowe
Omegi.
Jak w ciagu dnia pojawił sie jakis zagiel (poza naszymi) to było swieto :-)

Pzdr.
Ozetjot
Bartłomiej F. Tajchman
2007-03-29 19:11:36 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht?
A pewnie. W 1993 roku :) W Poraju - jachtem był niesamowity radziecki
składany katamaran z nadmuchiwanymi pływakami. Potem miesięczne wakacje,
czyli zawodowa praktyka miesięczna na przełomie maja i czerwca (technikum
elektroniczne), w Poraju właśnie, gdzie codziennie po 15, po pracy
uprawiało się turlactwo na Omegach i Trenerze i zdanie egzaminu na ż.j.
Następna praktyka miesięczna rok później i zdanie na s.j. A jak się
zastanawiałem nad tym, jak pożeglować na Mazury, to dostałem propozycję
popływania po morzu i już tak zostało :)



Pozdrawiam,
Wuj Bart27
--
* Bartłomiej F. Tajchman                        +48 781 871 861 *
* http://www.bart.merigold.krakow.pl                GG #162270 *
* The natural state of the footbal fan is skype: wuj_bart_27 *
* bitter disappoitment, no matter what the score. (Nick Hornby)  *
Marcin Palacz
2007-03-29 19:43:58 UTC
Permalink
A ja mętnie pamiętam mój pierwszy raz.
Na pewno było to w Nieporęcie, nad zatoką Zalewu Zegrzyńskiego.
Trener który kazał wsiąść na optymista i płynąć.
I płynąłem. Trener stał na zakotwiczonym tam na stałe
statku Dunajec i coś pokrzykiwał. Z grubsza wypełniałem
jego polecenia, ale niewiele z tego pamiętam, więc z tym
pierwszym pływaniem nie wiązały się jakieś szczególne wrażenia.

Nie wiem, jak to działa, ale działa: mówisz takiemu
szkrabowi płyń i on płynie. Mówisz skręć, to skręca.
Jak trzeba, to się halsuje. Obserwowałem to lata później
na przykładzie własnego syna, na bardzo podobnym optymiście,
pod opieką tego samego trenera (p. Henryk Ziemkiewicz
ze SWOS nr 2 w Warszawie).

Wcześniej, jako że chorowitemu dziecku klimat morski podobno służył,
bywałem latem wywożony do Krynicy Morskiej. Na plaży się nudziłem, ale
od czasu do czasu po południu można było pójść na spacer na molo nad
Zalewem i popatrzeć na cumujące tam jachty. Mniej więcej w tym samym
czasie był rejs Krzysztofa Baranowskiego, i "Polonez" wystawiony na
Placu Defilad w ramach "Święta Trybuny Ludu". W szkole,
o rzut kamieniem od Wisły, była sekcja żeglarska SKS.
Kumpel z osiedla chodził na zajęcia i już nawet raz był
na obozie w Pieczarkach!
Poszedłem więc pierwszy raz na zajęcia sekcji,
i po kilku miesiącach pracy nad drewnianym optymistem
zostałem zapakowany do klubowego autobusu
i wylądowałem we wcześniej wspomnianym Nieporęcie.

:-)

Marcin
Paweł Stawicki
2007-03-29 19:56:19 UTC
Permalink
Zaczynałem na małym, składanym (mieścił się na dachu łady) katamaranie
mojego ojca, na początku lat dziewięćdziesiątych. Pływaliśmy głównie po
jeziorze Ińsko. Miał na tyle małą powierzchnię żagla, że nie trzeba było
na niego żadnych uprawnień - 7m2. Potem była omega na obozie w 1994, a
potem długa przerwa. Nie bardzo wiedziałem co muszę zrobić, żeby zostać
żeglarzem. Kurs na żeglarza zrobiłem dopiero w 2004 roku za namową żony :)

Pozdrawiam
Paweł Stawicki
a***@gmail.com
2007-03-29 21:02:07 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht?
Ten pierwszy raz tak.. mętnie dość.. w ramach zajęć pozaszkolnych
miałam do wyboru albo harcerstwo..albo jakieś "kółko gospodyń "
wychowana w chlopakami , łażąca po drzewach i grająca "w noże " 10 czy
też 12 letnia dziewucha wiadomo co wybrała... tyle ze bardziej
podobał mi się kolor niebieski a drużyny były dwie; żeglarska i taka
tradycyjna .. wybrałam zeglarską ( no i szczerze przyznam kochałam sie
w drużynowym troszke... ) na wakacje wybraliśmy sie na obóz zeglarski
na jezioro Bytyń ( okolice Wałcza k. Piły)
omega dezety i kilka bączków do wprawy we wiosłowaniu to nasza
flotylla była.
w drużynowym sie "odkochałam"...natomiast spodobało mi sie
żeglowanie ..
.. potem dłłłłługa bardzo przerwa bo drużyna nam się rozpadła... aż do
zeszłego sezonu.. dałam sie namówic na Mazury -sportina chyba jakaś
690 z tego co pamiętam a potem telefon do Skipbulby który akurat
Teqilkiem wracał i ...poszło.. kilka rejsów na Hele , Sopoty az w
końcu pierwszy "słony" nokoło Olandu Mazury piekne...ale słone za to
pasjonujace... i tak mi juz chyba zostanie bo mówią ze kobiety po
30tece dopiero wiedza czego chcca ... ja już wiem;-)
Aga_gagaa_Proczka_przedsezonowo
Krzysztof Wroblewski
2007-03-29 21:54:41 UTC
Permalink
pasjonujace... i tak mi juz chyba zostanie bo m=F3wi=B1 ze kobiety po
30tece dopiero wiedza czego chcca ... ja ju=BF wiem;-)
Sugerujesz ze zeglarstwo az tak postarza? :-)

Krzysztof Wroblewski
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
a***@gmail.com
2007-03-29 22:00:46 UTC
Permalink
Post by Krzysztof Wroblewski
pasjonujace... i tak mi juz chyba zostanie bo m=F3wi=B1 ze kobiety po
30tece dopiero wiedza czego chcca ... ja ju=BF wiem;-)
Sugerujesz ze zeglarstwo az tak postarza? :-)
kogo postarza?? zawsze mi sie wydawało ze nie wygladam na swoje
latka ;-)

(pe es: w miarę mozliwości prosze nie pozbawiac mnie złudzeń ;-D)
Aga_gagaa_Proczka
Przemek Nowak
2007-03-29 21:52:20 UTC
Permalink
Tak pieknie piszecie o pierwszym razie ze tez sprobuje.

Zeglarskie dziewictwo stracilem w wieku ok 10 lat nad j. Zaniemyskim gdzie byla
wypozyczalnia plywajacych malenstw z zaglem. Nie pamietam typu ale bylo male.
Poplynalem z Tata, ktory nie mial bladego pojecia o zeglowaniu. Z wiatrem bylo
super ale wracalismy na pagajach bo pod wiatr sie nie dalo.

Moj pierwszy swiadomy raz byl naj. Kierskim pod Poznaniem w wieku 22 lat.
Pamietam ze mialem na sobie-jako praktykujacy metalowiec- skorzana kurtke.
Wygodna nie byla. Pozniej mazury a pierwszy morski raz to byl piekny rejs na
Rasmusenie "Orion". No i morze mnie wciagnelo :)

Przemek
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Whitewhale
2007-03-30 06:55:03 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht? Jak
wszystko było dla was obce i jak nie wiedzieliście jak się na tym jachcie
zachować. Właśnie dostałem kwietniowe "Żagle" a w nich artykuł pt. "Z dala od
zgiełku".> Pozdrawiam Marian Janaś  
Dokładnie pamiętam. choć było to baaardzo dawno. Zakończyliśmy spływ kajakowy
Krutynią, a nasz przewodnik okazał się byc sternikiem jachtowym ( wówczas
minimalny stopień do samodzielnego żeglowania ) W nidzie, z racji deszczowej
pogody wyczarterowaliśmy na kilka dni omegę i w drogę do Czapli. Sternik był,
jak się okazało, trochę taki, teoretyczny, ale ja przynajmniej z
wcześniejszych zainteresowań odróżniałem dziób od rufy. Następnego dnia, po
przejściu chłodnego frontu ćwiczyliśmy koło stanicy PTTK w Nidzie manewry i
bardzo mi było wstyd jak usłyszałem kąśliwą uwagę z brzegu po przywaleniu
dziobem w pomost - a przecież były to dopiero moje początki :-(( No więc ćwiczę
do dzisiaj z różnym skutkiem, chociaż w międzyczasie zostałem juz kojotem :-))

Stopy wody pod kilem!

Biały Wieloryb
(Marek Popiel)

http://whale.kompas.net.pl
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Piotr Sosnowski
2007-03-30 20:43:42 UTC
Permalink
Najpierw w roku gdzieś 62, 63 na wiosennych rozlewiskach Wrześnicy koło
Wrześni/wielkopolskie/ na własnoręcznie skonstruowanej tratwie z cudzych bali.
Rok 67 klub LOK Zbąszyń, Dni Morza, DZ-a. I dialog dwóch kolegów nad ranem:
"Tadziu, co robisz?"
"Nie widzisz że rzygam" Piotr
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Iwona Maksymowicz
2007-03-31 09:25:48 UTC
Permalink
Post by Marian Jana¶
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht? Jak
wszystko było dla was obce i jak nie wiedzieliście jak się na tym jachcie
zachować.
Dla mnie traumatyczny był pierwszy "słony raz". Samotna podróż żeby
dołączyć do załogi, sześcioro nieznanych mi i dwóch troszkę znanych
członków załogi ze Śląska, oni już zgrani... Dotarłam w umówione miejsce,
na pustej zatoce pojawił się żagielek, uroczy Opal, zgrabnie dobili, no i
zaczęło sie - całe masy nigdy wcześniej nie widzianych elementów
wyposażenia, linek, sznurków i takich innych. I pierwsza, właściwie nie
komenda, tylko prośba:

- "Iwona, podej mi ta biksa z zola."*

Potem było coraz gorzej...

Za jednym zamachem zapadłam na żeglarstwo morskie i na Hanysów :-)

* "podaj mi tą puszkę z podłogi".
--
Pozdrawiam,
Iwona 'Max' Maksymowicz
Tomek £angowski
2007-04-03 10:56:15 UTC
Permalink
Użytkownik "Marian Janaś" <***@poczta.onet.pl> napisał w
wiadomości news:***@newsgate.onet.pl...

A było to tak:
6 lat, Wczasy z rodzicami zalew Sulejowski, Optymist (jaki on duży :D),
razem z ojcem (dobrze że On nieduży i się zmieściliśmy), ale pamiętam jak
dziś - wysadziłem Go za burtę. Do brzegu było niedaleko i Ojciec by
dopłynął, ale dałem radę do niego podejść :). Potem jak miałem 12 lat - obóz
żeglarski na jeziorku koło Skarszew - tam złapałem bakcyla. W morzu
zakochałem się przez moją byłą dziewczynę - miałem 18 lat i zabrała mnie w
rejs który prowadził niedoszły teść :) No i wpadłem w nałóg.
--
pozdrawiam
Tomek "Apacz" Łangowski
Loading...