Marian Jana¶
2007-03-28 17:26:39 UTC
Czy pamiętacie tą chwilę kiedy po raz pierwszy ktoś was wziął na jacht? Jak
wszystko było dla was obce i jak nie wiedzieliście jak się na tym jachcie
zachować. Właśnie dostałem kwietniowe "Żagle" a w nich artykuł pt. "Z dala od
zgiełku". W artykule opisane jest Jezioro Dominickie niedaleko Leszna gdzie po
raz pierwszy byłem na jachcie. Kolega z pracy miał sklejkowy jacht
typu "Silueta". Nie wiem czy tak to się pisze ale tak to zapamiętałem. Jacht
miał nieco ponad 5 m długośći. Wykonany był w stylu jachtu morskiego mimo, że
było to maleństwo. Miał chyba bardziej dla bajeru kosz dziobowy i rufowy. Miał
dwie kabiny jak w niektórych konstrukcjach Zbigniewa Milewskiego. W kabinie
rufowej można było najwyżej zmieścić skrzynkę piwa. W przedniej kabinie była
tylko płaska podłoga na której można było rozłożyć materace dmuchane. O
karimatach się chyba wtedy nie słyszało. Jacht miał nazwę "Mistral" niebieskie
burty, ścianki kabin machoniowe. Pamiętam kiedy popłynęliśmy w najdalszą
zachodnią część jeziora. To ta zatoczka po lewej stronie rysunku u dołu. Jak
stanęliśmy na kotwicy to widać było linę biegnącą do zagrzebanej w dnie
kotwicy taka była przejrzystość wody. Staliśmy na kotwicy w takim miejscu
gdzie nie było widać pozostałej części jeziora. Brakowało tylko palm na brzegu
a byłoby tak jak w jakimś atolu na egzotycznych wyspach. Wtedy to pierszy raz
usłyszałem tajemnicze wyrażenia "bom", "rufa" i inne które teraz są dla
żeglarzy codziennością. Przy tych wymienionych zorientowałem się, że należy
uważać na głowę. W drodze powrotnej do przystani kiedy doszliśmy na resztkach
wiatru dowiedziałem się, że jacht ma "bulbkil" i musi zdrowo przywiać, żeby
szybciej płynął. Spaliśmy wtedy w kilka osób w domku na terenie ośrodka.
Kolejny sezon spędziłem urlop na rejsie na Mazurach. Zakład pracy miał
dwa "Beryle" i wtedy przyznanie takiego rejsu było zamienne z przyznaniem
wczasów z FWP. Oczywiście byłem tylko załogą. Mimo to w pierwszym mazurskim
rejsie udało nam się opłynąć Śniardwy dookoła. W kolejnym roku znowu rejs
na "Berylach" a w kolejnym trzecim już jako sternik jachtowy. Egzamin zdawałem
na tym właśnie Jeziorze Dominickim u kapitana Jerzego Mikulskiego o którym
było kiedyś napisane w "Szkwale". Z artykułu dowiedziałem się, że szkolił tu
także kapitan Krzysztof Baranowski. A Mazury nie były tak zatłoczone i z...
jak dzisiaj. Ech to były czasy;-)))
Pozdrawiam Marian Janaś
wszystko było dla was obce i jak nie wiedzieliście jak się na tym jachcie
zachować. Właśnie dostałem kwietniowe "Żagle" a w nich artykuł pt. "Z dala od
zgiełku". W artykule opisane jest Jezioro Dominickie niedaleko Leszna gdzie po
raz pierwszy byłem na jachcie. Kolega z pracy miał sklejkowy jacht
typu "Silueta". Nie wiem czy tak to się pisze ale tak to zapamiętałem. Jacht
miał nieco ponad 5 m długośći. Wykonany był w stylu jachtu morskiego mimo, że
było to maleństwo. Miał chyba bardziej dla bajeru kosz dziobowy i rufowy. Miał
dwie kabiny jak w niektórych konstrukcjach Zbigniewa Milewskiego. W kabinie
rufowej można było najwyżej zmieścić skrzynkę piwa. W przedniej kabinie była
tylko płaska podłoga na której można było rozłożyć materace dmuchane. O
karimatach się chyba wtedy nie słyszało. Jacht miał nazwę "Mistral" niebieskie
burty, ścianki kabin machoniowe. Pamiętam kiedy popłynęliśmy w najdalszą
zachodnią część jeziora. To ta zatoczka po lewej stronie rysunku u dołu. Jak
stanęliśmy na kotwicy to widać było linę biegnącą do zagrzebanej w dnie
kotwicy taka była przejrzystość wody. Staliśmy na kotwicy w takim miejscu
gdzie nie było widać pozostałej części jeziora. Brakowało tylko palm na brzegu
a byłoby tak jak w jakimś atolu na egzotycznych wyspach. Wtedy to pierszy raz
usłyszałem tajemnicze wyrażenia "bom", "rufa" i inne które teraz są dla
żeglarzy codziennością. Przy tych wymienionych zorientowałem się, że należy
uważać na głowę. W drodze powrotnej do przystani kiedy doszliśmy na resztkach
wiatru dowiedziałem się, że jacht ma "bulbkil" i musi zdrowo przywiać, żeby
szybciej płynął. Spaliśmy wtedy w kilka osób w domku na terenie ośrodka.
Kolejny sezon spędziłem urlop na rejsie na Mazurach. Zakład pracy miał
dwa "Beryle" i wtedy przyznanie takiego rejsu było zamienne z przyznaniem
wczasów z FWP. Oczywiście byłem tylko załogą. Mimo to w pierwszym mazurskim
rejsie udało nam się opłynąć Śniardwy dookoła. W kolejnym roku znowu rejs
na "Berylach" a w kolejnym trzecim już jako sternik jachtowy. Egzamin zdawałem
na tym właśnie Jeziorze Dominickim u kapitana Jerzego Mikulskiego o którym
było kiedyś napisane w "Szkwale". Z artykułu dowiedziałem się, że szkolił tu
także kapitan Krzysztof Baranowski. A Mazury nie były tak zatłoczone i z...
jak dzisiaj. Ech to były czasy;-)))
Pozdrawiam Marian Janaś
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl